Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

11 września 2001: To film? Nie, wojna! Ale z kim? [WYWIAD z Aleksandrem Kwaśniewskim]

Marcin Zasada
11 września 2001 roku Aleksander Kwaśniewski
kończył pierwszy rok swojej drugiej kadencji w Pałacu Prezydenckim. Na czele rządu stał Jerzy Buzek
11 września 2001 roku Aleksander Kwaśniewski kończył pierwszy rok swojej drugiej kadencji w Pałacu Prezydenckim. Na czele rządu stał Jerzy Buzek Wojciech Barczyński
W niedzielę 10. rocznica zamachów w USA. O 11 września 2001 roku - jednym z najtrudniejszych dni w jego politycznej karierze - z Aleksandrem Kwaśniewskim, ówczesnym prezydentem RP, rozmawia Marcin Zasada.

Pamięta pan TEN moment z 11 września 2001 roku?
Bardzo dobrze pamiętam, bo to była chwila zupełnej nierealności. Siedziałem w swoim gabinecie w Pałacu Prezydenckim i nanosiłem ostatnie poprawki w przemówieniu, które miałem moment później wygłosić na uroczystości wręczenia nagrody im. Andrzeja Drawicza. W tamtym roku, co też jest symboliczne, otrzymywał ją prof. Norman Davies. Miałem włączony telewizor, ale głos był przyciszony. Zza biurka zerkałem na CNN i gdy zobaczyłem pierwsze obrazki z Nowego Jorku, byłem przekonany, że to reklama jakiegoś nowego filmu katastroficznego.

A to ani film, ani nowa, makabryczna wersja audycji "Wojna światów" Orsona Wellesa...
Dotarło to do mnie dopiero po którejś powtórce. A co teraz? Uderza drugi samolot?! Uświadomiłem sobie, jak poważna to sytuacja. Bałem się, że mamy do czynienia z czymś o skali globalnej, że za chwilę podobne zamachy mogą wydarzyć się w krajach europejskich, że jesteśmy w przededniu jakiejś wielkiej zawieruchy światowej. Nie miałem pojęcia, jak wytłumaczyć to rodzinie. Wojna? Ale z kim?

Co działo się wtedy w Pałacu Prezydenckim? Z kim pan odbył pierwszą rozmowę?
Natychmiast połączyłem się z ówczesnym szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego Markiem Siwcem i premierem Jerzym Buzkiem. Jak rozmawialiśmy? Tak jak nigdy wcześniej i nigdy później: "Coś się stało. No tak, ale nie wiemy, co." "To się dzieje naprawdę, ale kto za tym stoi?" Obawiałem się najgorszego. Zbieraliśmy informacje, wieczorem spotkaliśmy się na pierwszym posiedzeniu sztabu kryzysowego. Tych rozmów było kilka, pamiętam, że niektórych zaskakiwałem doniesieniem o zamachu w Stanach Zjednoczonych. Pamiętam, że na początek staraliśmy się ustalić, czy wszystkie nasze służby są w stanie gotowości. Wszystko działo się bardzo szybko. Ta zaplanowana uroczystość, o której wspomniałem na początku, odbyła się w Sali Kolumnowej, choć została skrócona. Na gorąco powiedziałem kilka słów o sytuacji w USA i jej możliwych skutkach w świecie. W powietrzu unosiła się jakaś niepewność i niezrozumienie. Redaktor Jerzy Illg, szef wydawnictwa Znak, napisał później, wspominając ten dzień, że kompletnie nie rozumiał, o czym mówię. Ta opowieść była dla niego równie nierealna, jak dla mnie chwila, gdy po raz pierwszy zobaczyłem płonące wieże w telewizji.

Jak wyglądało pierwsze zebranie sztabu kryzysowego?
Ja i premier Buzek spotkaliśmy się, o ile pamiętam, ze wszystkimi ministrami. Pamiętam te twarze wyrażające stan pomiędzy niepokojem a wyjątkową odpowiedzialnością. Wtedy powtarzaliśmy sobie, że "wszyscy jesteśmy Amerykanami". Ta idea z czasem pękła, ale początkowo nasza współpraca, i to pomimo faktu, że prezydent i rząd byli z przeciwnych opcji, układała się świetnie. Podczas narady sztabu najważniejszą rolę odgrywali szefowie służb: cywilnych i wojskowych, którzy przez cały dzień z różnych źródeł zbierali dane na temat zamachów i ich skutków. Oni przedstawiali nam oceny, analizy i możliwe scenariusze. Ich wiedza na temat grup terrorystycznych i zagrożeń w naszym kraju była największa, cały czas utrzymywali też współpracę wywiadowczą z Amerykanami, Niemcami czy Brytyjczykami.

Kreślono pierwsze możliwe scenariusze. Jakie?
Po pierwsze, wszyscy byliśmy zgodni, że rzecz jest całkowicie niespodziewana. Atak na terytorium Stanów Zjednoczonych? To najbardziej pokazywało grozę sytuacji. Skoro oni nie uchronili się przed takim wydarzeniem, to kto jest bezpieczny? Każde inne państwo można było łatwiej zaatakować niż Amerykę. Obawialiśmy, że jeśli takie zamachy nastąpią w różnych miejscach świata, to poziom paniki, dezinformacji, chaosu może spowodować ogólnoświatowe skutki. Ten rodzaj zamieszania może otworzyć pole do działania dla kolejnych grup terrorystycznych. Proszę wyobrazić sobie, że zaraz po USA zaatakowano by Londyn, Madryt, Moskwę i Warszawę. Na szczęście, co wtedy było najważniejsze dla mnie i premiera, raporty o bezpośrednim zagrożeniu terrorystycznym wobec Polski były uspokajające, ale stan podwyższonej gotowości trwał jeszcze parę tygodni.

Kontaktował się pan z innymi europejskimi przywódcami?
Początkowo zamieszanie było tak wielkie, tak wiele się działo, że te kontakty odbywały się głównie na poziomie służb i doradców. Sam nie brałem słuchawki, by dzwonić na przykład do Gerharda Schroedera. Za to gdy sprawy się uspokoiły, byłem jednym z pierwszych przywódców, który zorganizował międzynarodową konferencję w sprawie terroryzmu. W listopadzie 2001 r. do Warszawy przyjechało kilkunastu przywódców z Europy Środkowej i Wschodniej. To był ważny gest polityczny: solidarności z USA, ale i istotna dla Polski okazja do wzmocnienia współpracy w naszej części świata.


"Po przystąpieniu Polski do wojny z terroryzmem, szczelność naszych granic testowali podejrzani przybysze z krajów arabskich". Ta i wiele innych refleksji byłego prezydenta - już jutro w DZ w drugiej części wywiadu z Aleksandrem Kwaśniewskim.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto