Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kazimierz Czokajło z Radzionkowa został Ślązakiem Roku 2005

Monika Pacukiewicz
Wojciecha 16 – tam mieszkałem. A od dziesięciu lat mieszkam na Rojcy, w mieszkaniu z kopalni. Ale zawsze, gdy tędy przechodzę albo przejeżdżam autobusem, odwrócę się. Nie mogę tego miejsca minąć obojętnie – mówi Kazimierz Czokajło.
Wojciecha 16 – tam mieszkałem. A od dziesięciu lat mieszkam na Rojcy, w mieszkaniu z kopalni. Ale zawsze, gdy tędy przechodzę albo przejeżdżam autobusem, odwrócę się. Nie mogę tego miejsca minąć obojętnie – mówi Kazimierz Czokajło.
Były górnik i ratownik, który po odejściu z kopalni miał problemy z rodziną, pieniędzmi i alkoholem, został Ślązakiem Roku 2005. I od razu jednym z najbardziej utytułowanych radzionkowian.

Były górnik i ratownik, który po odejściu z kopalni miał problemy z rodziną, pieniędzmi i alkoholem, został Ślązakiem Roku 2005. I od razu jednym z najbardziej utytułowanych radzionkowian. Dlaczego? Bo udało mu się przemóc problemy i świetnie o tym opowiedzieć.

Kazimierz Czokajło z Radzionkowa dzięki namowom swej ciotki, Ireny Chilmon, jednej z laureatek konkursu „Po naszymu czyli po śląsku” wystąpił w niedzielę w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. W finale tego jednego z najważniejszych w naszym regionie konkursów opowiedział o swoim życiu. Przedstawiona przez niego historia, bolesna wręcz szczerość i świetna gwara tak zachwyciły jurorów, że przyznali mu tytuł Ślązaka Roku 2005.

– Nie jest letko mówić o sobie źle i przy ludziach – to zdanie ze swojego konkursowego monologu powtarza i teraz pan Kazimierz.

Jednak jest zadowolony, że znalazł w sobie siłę i zdobył się na taką opowieść. Ma nadzieję, że przysłuży się tym innym ludziom.

Wystąpienie podczas finału konkursu mogło mieć tylko pięć minut. W tym czasie pan Kazimierz postanowił opowiedzieć o największych problemach swego życia. A jest o czym. W 2001 roku stracił pracę. Przez piętnaście lat był górnikiem, trzynaście z nich przepracował jako ratownik. Odprawa, którą wziął rozeszła się w mgnieniu oka.

– Miałem wszystko. I „wyciaciany” dom, i co chwilę nowe auto. W momencie gdy odszedłem z kopalni, zaczęło to wszystko upadać. Trzeba było za bezcen wyprzedawać wszystko to, czego się człowiek dorabiał. Skończyła się zgoda i miłość w rodzinie. Nie było pieniędzy ani pracy. Sięga się w takich sytuacjach po „najlepsze lekarstwo” – gorzołę. Człowiek stacza się w dół, rzuca się jak ryba w wodzie – opowiada. – W pewnym momencie spotkałem moją ciotkę, o której już troszeczkę zapomniałem. Ciotka postawiła szlaban w moim życiu. Wysłała mnie do fryzjera, wrzuciła pod prysznic, dała jeść. Zacząłem rozmyślać o tym co było, co się zdarzyło. Ciotka całe życie powtarzała mi, że nie jestem ani głupi, ani ułomny. Po kilku dniach tych spotkań, szczęście sprawiło, że dostałem pracę.

Od dziesięciu miesięcy Ślązak Roku 2005 pracuje jako ochroniarz w jednym z supermarketów w Tarnowskich Górach.

– Praca wymaga, że człowiek codziennie musi być schludny, nienagannie uczciwy – podkreśla pan Kazimierz. – Zarobki w granicach tysiąca złotych. To nie jest cudowna płaca. Ale jak ktoś nie miał na kromkę chleba... Można z tego skromnie żyć.

Dzięki pomocy ciotki i pracy panu Kazimierzowi udało się uratować rodzinę. W konkursie wziął udział, bo jak podkreśla, chce ludziom sobie podobnym udowodnić, że można odmienić swój los. – Tak szybko jak można upaść, tak szybko można się dźwignąć – podkreśla. I tłumaczy swój udział w konkursie: – Pierwszym powodem, dla którego chciałem to powiedzieć na głos, była chęć złożenia hołdu mojej ciotce. Gdyby nie ona, nie wiem, pod którym teraz mieszkałbym mostem. Druga sprawa – to taki krzyk, że udało mi się. Trzecia sprawa – aby zawołać na cały Śląsk, że tacy ludzie jak ja mogą stanąć na nogi. A znam takich, którzy dalej zbierają puszki...

Jednak sama historia, nawet najlepsza, nie wystarczy, by wygrać konkurs gwarowy. Pan Kazimierz chichocze, gdy wyjaśnia, skąd zna gwarę. Z nazwiskiem Czokajło nie wygląda na „prawdziwego” radzionkowianina. Ale właśnie w tym mieście się wychował.

– Jak mogę nie znać gwary, skoro urodziłem się w Miasteczku Śląskim, a od czterdziestu lat mieszkam w Radzionkowie? Mój ojciec pochodził ze wsi Kruszniki, między Augustowem a Suwałkami. Będąc najstarszym synem miał objąć gospodarkę, ale nudziło mu się, był ciekawy świata. Mając dwadzieścia lat przyjechał na Śląsk. Pracował tu na kolei – opowiada pan Kazimierz.
Ojciec pana Kazimierza uczył się gwary od żony z Radzionkowa, gdy miał 20 lat. Pan Kazimierz zaś pilnuje, by córki umiały nie tylko „godać” ale też i „mówić”.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tarnowskiegory.naszemiasto.pl Nasze Miasto