Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marek Breguła z Tarnowskich Gór żyje już 19 lat po przeszczepie serca i płuc. Prawdopodobnie najdłużej w Europie!

Agata Pustułka
Agata Pustułka
Dziś Dzień Transplantacji obchodzony w Polsce od 2005 roku. O swoim życiu opowiada nam Marek Breguła, który dziewiętnaście lat temu, jako pierwszy Polak miał jednocześnie przeszczepione serce i płuca. 24 października zawsze obchodzi swoje drugi urodziny razem z człowiekiem, który go uratował prof. Marianem Zembalą, transplantologiem ze Śląskiego Centrum Chorób Serca. Pan Marek to prawdopodobnie najdłużej żyjący Europejczyk po przeszczepie tych dwóch narządów

Był pan okazem zdrowia. Jak to się stało, że "zwykła" grypa ścięła pana z nóg i stanął pan na krawędzi życia i śmierci?
Byłem młody, miałem dwoje małych dzieci, żonę i pracę w jednym z przedsiębiorstw w Tarnowskich Górach, o którą trzeba było bardzo dbać. Lata 90-te nie należały do najspokojniejszych. Ciągła restrukturyzacja, obawa, że cię zwolnią. I tak naprawdę te wszystkie przeziębienie "przechodziłem". Jakaś aspirynka, witamina C i szło się do zakładu. W pewnym momencie organizm powiedział stop. Z grypy rozwinęło się zapalenie mięśnia sercowego. Po serii badań okazało się, że z moim starym sercem nie przeżyję. Będzie potrzebny przeszczep. Jednocześnie zniszczeniu uległy płuca. Mój dobry Anioł Stróż, bo tak będę zawsze mówi o prof. Marianie Zembali zdecydował się, że trzeba przeprowadzić wtedy pionierski w Polsce jednoczasowy przeszczep. Zachorowałem we wrześniu, w październiku okazało się, że serce jest nieodwracalnie, rok, z przerwami, leżałem w szpitalu. I w drugim roku choroby, dokładnie 24 października miałem przeprowadzony zabieg.

Jak długo czekał pan na dawcę?
Półtora miesiąca. Bardzo krótko. Wiem, kto był dawcą. Mężczyzna powyżej 30 roku życia, ze Zgierza. Przeszczep był jedynym ratunkiem. Jeszcze przed transplantacją przeżyłem śmierć kliniczną. To trwało kilka minut. Wyratowali mnie. Ja w tym czasie "latałem" nad sufitem i np. widziałem jak wchodzi lekarka w różowym fartuszku. Jak potem opowiadałem to lekarzom nie chcieli w to uwierzyć. Ich zdaniem nie mogłem jej widzieć, a rzeczywiście wchodziła do mojej sali. Po operacji leżałem dwa miesiące w szpitalu. Bardzo chciałem wyjść na święta. Prof. Zembala powiedział: wyjdziesz, chociaż nie wszyscy mu wierzyli. Ale na dwa dni przed Wigilią 2001 roku byłem z rodziną i pamiętam ten pierwszy Nowy Rok po operacji, Sylwestra, gdy trzymając się za ręce próbowaliśmy bardzo powolutku odtańczyć taniec radości. Rozumiałem, że zaczyna się dla mnie nowe życie. To była pełnia szczęścia.

I tak minęło 19 lat. To szmat czasu. Także dla narządów. Proszę powiedzieć jak o nie trzeba dbać, żeby tak wzorowo sprawowały się jak u pana?
Staram się unikać przeziębień i osób, które chorują. Gdy ktoś obok mnie kichnie, zakaszlę, odchodzę. Nie zawsze uda się uniknąć niebezpieczeństwa. Bywało, że kilka razy leczyłem się w szpitalu.

Przeszedł pan operację w wieku 37 lat. Był pan w sile wieku. Czy wrócił pan do pracy?
Na początku tak, ale było jasne, że nie mogłem pracować jak wcześniej. Na początku trochę pracowałem w marketingu, potem na portierni. Nie miałem jednak już tych sił co kiedyś. Miałem zdecydowanie mniejszą odporność. Poza tym dostałem od kogoś w bezinteresownym darze narządy. W tamtych czasach na pewno dla rodziny było to jeszcze trudniejsza decyzja niż dziś, bo jednak więcej się o przeszczepach teraz mówi. Moim obowiązkiem było szanowanie darowanego mi życia. Dodatkowo postanowiłem uczcić dzień przeszczepu jako moje drugie urodziny. 24 października każdego roku spotykam się z profesorem i śpiewamy sobie "sto lat".

Jak rodzina przeżyła ten trudny okres?
Jeszcze przed chorobą, kiedy czasem położyłem się po południu na kilka minut, to córka i syn mówili: tata jest zmęczony, nie trzeba przeszkadzać. Po przeszczepie, gdy tylko na chwilę się położyłem już byli przy mnie i zasypywali pytaniami: czy dobrze się czuję, czy wezwać lekarza. Żyć człowiekowi nie dali (śmiech). W sumie ta choroba bardzo nas, jako rodzinę scementowała, choć przecież różnie bywa. To dla wszystkich bardzo trudny egzamin z takiej codziennej cierpliwości, miłości. Choroba sprawiła, że miałem dla dzieci więcej czasu. Przeszliśmy Tarnowski Góry wzdłuż i wszerz. Wszystkie zakamarki odwiedziliśmy. Mnie te spacery zalecili lekarze, ale dla nas stały ogromną, rodzinną przygodą. Bardzo się zżyliśmy. Córka miała wtedy 6, a syn 10 lat. Żona do dzisiaj, jak tylko mocniej zakaszlę, to odzywają się w niej matczyne instynkty i natychmiast wysyła mnie do lekarza. Każdą chorobę dzieci musieliśmy uchwycić w zarodku.

Czy poznał pan kiedyś rodzinę dawcy?
To jest zawsze decyzja rodziny. My, pacjenci po przeszczepach nigdy pierwsi z taką propozycją nie występujemy. Szanuję wolę bliskich zmarłego. Dali nam przecież drugie życie. Nie wszyscy chcą rozdrapywać rany. To dla nich zbyt trudne przeżycie. My, moja rodzina, zawsze będziemy wdzięczni. Zdarzają się przypadki, że rodziny się spotykają. Dotyczy to kilku procent rodzin.

Jak wygląda pana życie?
Przede wszystkim jestem szczęśliwy po żyję. Po przeszczepie, co oczywiste biorę cały czas leki przeciwodrzutowe, a wraz z całą rodziną jesteśmy faszerowani różnymi specyfikami, które wzmacniają odporność, minimalizują ryzyko zachorowania. Staram się trzymać dietę. Brzuszka u mnie nie zobaczą. Otyłość brzuszna jest najgorsza. Co jakiś czas sprawdzana jest "forma" moich narządów. Po ostatnich badaniach jest dobrze.
Jestem bardzo dumny, że udało mi się zorganizować rajdy rowerowe dla osób po przeszczepie. Co roku wybieramy inną trasę. Byliśmy w Częstochowie, Krakowie. Jesteśmy niezwykle ciepło witani. Od pewnego czasu zjeżdżamy powiat tarnogórski. Dla nas przejechanie tych kilkunastu kilometrów to takie symboliczne potwierdzenie, że trzymamy się dobrze, dajemy radę. Moją pasją jest ogródek działkowy. Tam się wyżywam.

Dla chorych po przeszczepach stał się pan ikoną...
Często się z nimi spotykam. Czasem nawet rozmowa telefoniczna przynosi im ukojenie. Idę do szpitala. Opowiadam o sobie, o tym czym się zajmuję. Żeby im udowodnić, że normalne życie jest możliwe to przy szpitalnym łóżku wykonam kilka przysiadów. Myślę, że to dla tych osób, które jeszcze nie mogą się poruszać, mają czasem problemy z mówieniem, bo są jeszcze podłączeni do respiratorów to taki zastrzyk energii.

Czego chcą się dowiedzieć?
Sama moja obecność ich podnosi na duchu. Przeszczep to trauma. Jak im jeszcze powiem, że jeżdżę na rowerze to widzę uśmiech w ich oczach.

Czego panu życzyć?
Może być tylko jedna odpowiedź na to pytanie. Zdrowia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Te produkty powodują cukrzycę u Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tarnowskiegory.naszemiasto.pl Nasze Miasto